It’s only noise, it’s only noise, it’s only noise. No właśnie chyba nie do końca, bo ta nieco przewrotnie zatytułowana piosenka jawi się bardziej wyśmienitym, starej szkoły indie popem niż którąś z hałaśliwszych odmian rock’n rolla. Co prawda gitara przyjemnie zgrzyta tu, szumi i rzęży, ale wydostają się z niej także popowe akordy, a przeuroczy śpiew Heather Lewis mówi już sam za siebie.
LINK
29. Blueboy – Sea Horses
W „Sea Horses” delikatny, zwiewny twee-pop rodzi się z pozostałości wpływów C86 po czym rozkosznie rozpływa w estetyce kojących dźwięków bliskich tym, które wkrótce po drugiej stronie oceanu wypłyną spod instrumentów The Sea And Cake. Od Keitha Murdlera, który z Gemmą Townlet snuje głosowe harmonie, nauczy się zaś wiele Stuart Murdoch. Słuchając Blueboya trudno odeprzeć wrażenie, że bez tego zespołu klasyczne płyty Belle & Sebastian z lat 90. brzmiałyby zupełnie inaczej.
LINK
28. The Jesus Lizard – Gladiator
Gladiator wkracza na arenę. Mocne nawalanie plus szaleńcza wokalna artykulacja, która więcej ma wspólnego z histerią i zwierzęcymi odgłosami niż tym co przywykliśmy nazywać śpiewem. Kawał noise-rockowej, undergroundowej sieki.
LINK
27. Pale Saints – Thread Of Light
Gdyby los w końcówce lat 80. potoczył się nieco inaczej, Meriel Barham byłaby dziś pewnie znana jako wokalistka Lush. Niewiadomo czy świat usłyszałby w ogóle o Miki Berenyi, a Pale Saints nigdy nie nagraliby tak pięknego utworu jak „Thread Of Light”. Aura jest tu lekko zapożyczona od Cocteau Twins i typowa dla dream popowych zespołów przełomu dekad. W tym miejscu to jednak Pale Saints stali się niewątpliwie kluczowym zawodnikiem gatunku. Mając już na koncie „Comfort Of Madness” teraz potwierdzając klasę albumem „In Ribbons”, poskładanym z równie doskonałych piosenek, kwartet z Leeds chwytał swój najlepszy moment.
LINK
26. Cows – Contamination
Grupa Cows proponowała swojego czasu odrobinę alternatywy wobec zwykłego noise rockowo-garażowego łojenia. Szczypta swojskości, punkowego bluesa, ale przy tym niezachwiana ostrość i pełna bezkompromisowość męskiej muzyki. Gitarowe grzanie bez sentymentów.
LINK
25. Alice Donut – Magdalene
Alice Donut w pierwszej połowie lat 90. ani trochę nie spuszczali z tonu. W samym okresie 1990-1992 nagrali trzy albumy, EP’kę i kilka singli w tym właśnie „Magdalene”. I co by tu właściwie dodać? Kawałek udany, nawet bardzo. Brudny, mięsisty, ale z całkiem nieźle wkręcającym się refrenem, nie ujmującym niczego ich pociągającej niedbałości. To wciąż stare, dobre Alice Donut, sympatyczna muzyczna łobuzerka rodem z NYC.
LINK
24. Ecstasy Of Saint Theresa – Swoony
Grubo myli się ten kto sądzi, że w tamtych czasach pierwszoligowy shoegaze powstawał jedynie w krajach takich jak Anglia czy Stany Zjednoczone. Ciekawe rzeczy działy się choćby u naszych czeskich sąsiadów. Ecstasy Of Saint Theresa za sprawą swojej płyty „Susurrate” stali się prawdopodobnie najlepszymi naśladowcami My Bloody Valentine w tej części Europy. Słowo „naśladowca” brzmi zresztą dość nieprzyjemnie, bo choć wpływy twórczości Kevina i Blindy można stąd czerpać garściami to najważniejszy jest fakt, iż kompozycje Ekstazy Świętej Teresy były najzwyczajniej w świecie znakomite. „Kompozycje” oczywiście w tym sensie czysto shoegaze’owym. W przypadku „Swoony” mógłby bowiem ktoś złośliwy powiedzieć, że pod niewyraźnym wokalem i jeszcze bardziej „zawaloną” linią gitary żadna przemyślana melodia się nie kryje. Nic bardziej mylnego. Użycie dźwięków w taki, a nie inny sposób, sprawienie, że układają się one w taką, a nie inną muzyczną mozaikę sprawia, że nie ważne są środki czy zamiary. Jeśli rezultat wygląda właśnie TAK to naprawdę wszystko mi jedno czy jest on wynikiem skrupulatnego planu czy udanego odjazdu na prochach.
LINK
23. Love Spirals Downwards - Illusory Me
Anielski śpiew Suzanne Perry niczym wyciągnięty ze średniowiecznych pieśni. Kościelne wokalizowanie przyjemnie przywołuje nam His Name Is Alive, muzyka zaś zdradza sympatię do Dead Can Dance. Już sam ten skąpany w gotycko-dream popowej atmosferze utwór rozpoczynający „Idylls” sprawia, że przy twórczości Love Spirals Downwards słowo eteryczny nabiera dla mnie nowego znaczenia.
LINK
22. Treepeople – Funnelhead
Mam czasem problem z tym by wytłumaczyć niewtajemniczonym znajomym jak brzmi indie rock. Unaocznić im to odpowiednio, podając jakieś uniwersalne, charakterystyczne cechy stylu. Zdecydowanie łatwiej byłoby po prostu powiedzieć „posłuchaj Archers Of Loaf, Built To Spill albo Treepeople, będziesz wiedział”. Pierwsza kapela Douga Martsha spokojnie mogłaby posłużyć za egzemplarz niezależnego, rockowego łojenia z początku lat 90. W duchu grania rodem z Chapel Hill, melodyjnie, niedbale, garażowo i młodzieżowo. „Funnelhead” mknie przed siebie niczym jeden z lepszych superchunkowych wymiataczy.
LINK
21. Pavement – Summer Babe (Winter Version)
Nawet najlepsza wersja tego kawałka brzmi dość beznadziejnie. Jakościowo i produkcyjnie oczywiście, bo w tym właśnie cały myk. Już debiutancką płytą Pavement przysłużyli się scenie lo-fi bardziej niż Guided By Voices przez pierwszych dziesięć lat istnienia. Mimo to domyślam się, że nie każdy był wówczas w stanie ich fenomen załapać tak jak i nie każdy jest w stanie zrobić to dziś. Weźmy takie „Summer Babe (Winter Version)” - najbardziej nośny numer ze „Slanted And Enchanted”, który średnio wtajemniczony słuchacz uznałby pewnie już dwa lata później za garażowe demo Weezera. Tymczasem aktualnie uważa się go za rzecz wybitną i ja pewnie dowiedziałbym się dlaczego tak jest gdyby tylko chciało mi się przeczytać kilka recenzji. Ale skoro czytać mi się nie chce to znaczy, że chyba się nie dowiem. Trudno. Bardzo lubię kolejną płytę Pavement i podoba mi się też „Summer Babe”. Nie jakoś ponadprzeciętnie, nie ubóstwiam tego kawałka, nie widzę w nim ósmego cudu świata. Dla mnie to jedynie świetny utwór, którego chętnie czasem posłucham i jaki uczciwie zmieszczę w trzeciej dziesiątce tej listy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz