8.5
Odnośnie kilku wcześniejszych utworów The Chills pisałem o sporadycznych momentach, w których zespołowi z Dunedin zdarzyło się brzmieć w jakimś sensie podobnie do brytyjskich rówieśników z The Cure. Grupa Martina Phillippsa nigdy na dłuższą metę nie wytrzymywała jednak w mrocznej post-punkowej czy zimno-falowej estetyce, woląc w większym stopniu wypełnić swoją twórczość wpadającym w ucho jangle popem, rześkim kiwi-rockiem lub piosenkową psychodelią. Smutnawe fragmenty nie występowały więc u Chillsów nadzwyczaj często, ale kiedy się już zdarzały, rezultaty bywały wyborne.
O ile "Pink Frost" pasowałby grupie Roberta Smitha do albumu "Seventeen Seconds", tak „House With A Hundred Rooms” najbliżej zdecydowanie do popowo new-wave'owego "The Head On The Door". Utwór z 1987 roku stanowi starannie zbudowany pomost między zadumaną melancholią a dążeniem do łagodnej przebojowości. Pierwsze zapewnia błyszczący na pierwszym planie wyrafinowany motyw klawiszy, który zwyczajnie nie mógłby zostać wymyślony w innej dekadzie. Swoje robią też słowa śpiewane przez Phillippsa w budującej klimat manierze: Thunder, warm under winds blow, They'll never know the pain that we should know. Drugie przychodzi z kolei wraz z unoszącym dynamikę marzycielsko zakochanym refrenem: The Melting down and talk with you, In my house with a hundred rooms.
Dwa naprzemiennie wymieniające się nastroje tworzą słodko-gorzką uczuciową opowieść. Kompozycję intrygującą i chyba najbardziej elegancką w singlowym dorobku The Chills. Coś wspaniałego na deszczowy, szary dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz