środa, 21 września 2011
Cursive - The Ugly Organ (2003)
10
(INTRO) Najpierw słyszymy dźwięki radosnej orkiestry, wesołe miasteczko, WTF? A potem ORGANY. Złowieszcza melodyjka. Jakiś psychopata wrzeszczy coś o perwersji, lamencie, spowiedzi i chorej obsesji. Ta atmosfera i obłąkańczy okrzyk. Dr. Frankenstein stworzył swojego potwora.
Chwilę później te same słowa docierają do nas już w postaci pierwszego utworu na „The Ugly Organ”. „Some Red Handed Sleight Of Hand” wchodzi tak pewnie i bezkompromisowo, że jedyne z czym może się kojarzyć to… szubienica. Perkusja, wiolonczela oraz gitary, w które uderzają chyba kijami tworzą morderczy, piosenkowy mechanizm. Ciach, ciach. W górę i w dół. W naszych uszach wybrzmiewa historia brzydkiego organisty. „Nie ma potrzeby utrzymywać sekretów, wszystko co ukryłem kończy się w tekstach, więc przeczytaj i mnie oskarż, jeśli to co napisałem wprowadzi cię w błąd”. Z tego co zdążyliśmy się dowiedzieć, organista nie posiada zbyt czystego sumienia. Jego tytułowym brzydkim organem jest w rzeczywistości pełna od grzechów dusza.
Nr 3 „Art Is Hard”. Teraz ten szatański instrument zwany wiolonczelą gotuje istne piekło. Brzmienie jak z soundtrack do sądu ostatecznego. „Więc jesteśmy znów w tym miejscu, sztuka udawanej słabości, zakochiwanie się dla porażki, dla podniesienia cen płyt. Więc płyty się sprzedają, och co za hit! Musisz to powtórzyć, musisz utonąć żeby popłynąć!”. Wygląda jak prosta do odczytania przestroga przed sprzedawaniem życia prywatnego, emocji i uczuć celem komercyjnego sukcesu oraz popularności. „Możesz oszukać, oszukać, oszukać ból, możesz uczynić, uczynić, uczynić z niego broń, możesz złamać, złamać, złamać nogę, kiedy jesteś na scenie i oni krzyczą twe imięęęęęęę. Wszyscy wiemy, że sztuka jest trudna. Kiedy nie wiemy już kim jesteśmy.”
Jedziemy dalej. „The Recluse”. Czas na odpoczynek od trudnego, szarpiącego nerwy nastroju. Ta cudowna kołysanka koi sfatygowany umysł. Jest słodko choć smutnawo. Jednakże sam tekst nie wnosi wielkiej poprawy do losów organisty. Niby pojawi się kobieta, dom, wygodne łóżko. Ale towarzyszą temu niepokój, obawy, niepewność. „Mogę wynieść się z jej łóżka ze strachu, że nigdy więcej nie będę już w nim leżał , Jak mam to skończyć aby rozpocząć? nie wiem, Czemu mam zaczynać coś czego nie mogę skończyć? Och proszę nie męcz mnie pytaniami do tych wszystkich brudnych odpowiedzi, moje ego jest jak mój brzuch, wydala wszystko czym je żywię… Może nie chcę już niczego kończyć, nigdy więcej, może mogę zaczekać w jej łóżku aż wróci, i wyszepcze: „Jesteś teraz w mojej sieci, zwiążę cię ciasno, dopóki mam czas by ukąsić.”
„Herald! Frakenstein” to krótkie, przerażające intro do dalszej części. Zaledwie jedno zdanie „Nie mogę powstrzymać bestii, którą stworzyłem…” zapowiada fascynujący ciąg dalszy wydarzeń.
I tak „Butcher The Song” przywraca posępność i grozę pierwszych utworów. Maksymalizuje ją wręcz do prawdziwego, dźwiękowego widowiska grozy. Budują je cztery złowróżbnie przemykające dźwięki. „Piszę piosenki dla rozrywki. Ale ci ludzie chcą wyłącznie bólu. Chcą zobaczyć moje najgłębsze grzechy. Piosenki z mojego brzydkiego organu… I to co wychodzi to koszmarny bałagan, piosenki, których nie mogę zapomnieć/ Wyrzuć rzeźnicki nóż, krzyczałem przez lata, ale zaprowadziło mnie to do nikąd, po prostu wyrzuć rzeźnicki nóż, WYRZUĆ RZEŹNICKI NÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓŻŻŻŻŻ. „Jaki piękny mamy dzień” – powiedział rzeźnik zanim uniósł swe ramię…”
„Driftwood: A Fairy Tale”. Kolejna po „The Recluse” niezwykła ballada sprowadzona do postaci bajki o Pinokiu i wróżce. Nasz rzeźnik-organista próbuje kochać, ale jego miłość okazuje się pusta.
Ale o miłości mamy także następny „Gentleman Caller”. Właściwie to o zdradzie. Ona podejrzewa o zdradę jego („Twój dżentelmen woła, och, on woła kogoś innego”). Dlatego sama naiwnie się jej dopuszcza („Ty zła dziewczynko, czy czujesz się dobrze będąc złą? i coraz gorszą?”). Dla odmiany ostrzejsza kompozycja z porządnie idącymi w ruch strunami. Pierwsza część nieszczęśliwie rozgoryczona, podsycona alkoholem. Druga spokojna, naznaczona już bólem głowy (dosłownym oraz moralnym). „Ale wczesnym rankiem, skacowanym zmierzchem niedzieli, nie jesteś pewna co zrobiłaś, kto ci powiedział, że miłość ucieka? czasem mężczyźni wprowadzają w błąd, po to by dostać czego od ciebie chcą."
„Harold Weathervein”. Muzycznie następny majstersztyk. Odgłosy ulicy, śpiewających ptaków, mrocznie stawianych kroków. „W jego głowie jest jak w pogodzie, w jego głowie jest jak w pogodzie”. Genialny motyw w okolicach refrenu i organiczna uczta trwa dalej.
„Bloody Murder”. Ten tytuł tu pasuje. Aranżacja i atmosfera wstrząsające. Pod czyimś łóżkiem jest duch. Ma najwyraźniej pretensję do swojego oprawcy. Kapitalnej prostoty słów „let go let go please let me be, look at the ghost you made of me” nie podejmę się tłumaczyć. „Krwawy morderco, pozwól mi spoczywać w pokoju, kiedy byłam twoja, ty zbiegłeś ze sceny, teraz nie wymyjesz swych rąk ze mnie”. To z kolei może wyjaśniać czemu w pierwszej piosence mieliśmy „Some Red Handed Sleight Of Hand”.
W „Sierra” niespodziewanie pojawia się motyw ojcostwa. „Na pustyni, gdzie miasta wykonane są ze złota, jest dziewczynka grająca w klasy, z warkoczami splątanymi różową wstążką, chciałbym wiedzieć kto jest jej ojcem, i czemu mówią na nią Sierra.”
No i finał. „Staying Alive”. Trwa co prawda całe 10 minut, ale najważniejszą konkluzją są słowa tytułowe. Dokładnie: „tonight I’ve decide, I’m staying alive/ zdecydowałem tej nocy, pozostaje przy życiu” . Chór odśpiewuje ostatnie „do do do do do do do do the worst is over…/ najgorsze się skończyło…”
Aktorzy kłaniają się, kurtyna opada, koniec spektaklu, koniec mistrzostw.
Etykiety:
10,
2003,
A.J Mogis,
Clint Shnase,
Conor Oberst,
Cursive,
Gretta Cohn,
indie rock,
Matt Maginn,
Mike Mogis,
post-emo,
post-hardcore,
saddle creek,
Ted Stevens,
Tim Kasher
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz