niedziela, 9 września 2012
The Shipyard - We Will Sea (2012)
7.5
Chronologicznie to było mniej więcej tak:
Podesłana na facebooku propozycja lubienia strony The Shipyard. Ci z Nasiona znowu coś wymyślili. Mało im, że Kiev Office, Marla Cingler, Trans-Syberia, przeróżne samplery, śpiewanie Miłosza... Kolorowo. Ok, przyjąłem fakt istnienia, polubiłem.
Przyswojona gdzieś w międzyczasie informacja, że tym razem Michał „Goran” Miegoń stworzył zespół wraz z człowiekiem z cold-wave'owego Made In Poland oraz kilkoma innymi muzykami grającymi w różnych kapelach. Mamy więc super-grupę.
„Downtown”. Nareszcie można ich posłuchać, sprawdzić o co tyle powstałego w międzyczasie szumu. Piosenka okazuje się miła, przyjemna, kojąca nerwy. Wydawać by się mogło, że jakieś karty odsłonięte. Nic bardziej mylnego. Przyszło mi napisać na pewnym forum następujące słowa: „Błędem jest szufladkowanie ich po jednej piosence, bo to raczej taki zespół-kameleon, raz spokojny i ułożony, a za moment niszczący gitarowym, industrialnym napierdalaniem”.
„Music Is The Only Chance” wersja koncertowa. Dowód na to, że grupa wcale nie zamierza się opierdzielać grając grzeczne utwory. Singiel był dla radia i dla zmyły. Tymczasem jak można się spodziewać po ludziach z nieokiełznanych artystycznie projektów typu Kiev Office, Sound Of Pixies czy Made In Poland czeka nas jednak coś o wiele bardziej nieoczywistego i bezkompromisowego. Gitarowe szaleństwo, wokalna histeria. Co raz ciekawiej.
„The Shipyard” i koncert na Offie. Kolejny udostępniony kawałek okazuje się prawdziwą kosą. Jego mocarny potencjał ujawniony zostaje jednak dopiero przy okazji koncertu. Polecam Youtube, posłuchajcie i zobaczcie jak oni to robią. Fajnie, że tam byłem.
Jest i płyta. Pan Jasiek listonosz wreszcie przyniósł coś co nie jest rachunkiem. W najgorszym możliwym dla mnie momencie, kiedy trzeba się uczyć na egzamin. Trudno, odpaliłem od razu. The Shipyard robili za soundtrack do Słowackiego i opracowania Siwickiej.
Wszystkie puzzle ułożyły się finalnie w zrozumiałą całość. Gładkie oblicze reprezentowane przez „Downtown”, „Oyster Card”, „Under The Apple Tree” i „Fire Like Desire”. Każda z tych kompozycji mogła pozornie zawodzić z uwagi na pewne, nazwijmy to „ograne motywy” (słynny już refren ostatniego z wymienionych), ale ostatecznie wszystkie mają w sobie coś co pozwala ucieszyć ucho. Pop w nowo-falowym opakowaniu, przyciągające melodie, nimi ten krążek oddycha. Musi w końcu, bo z drugiej strony mamy przecież zapierające dech killery. Introdukcję w postaci „The Shipyard”, „Music Is The Only Chance” oraz znakomite „Free Fall”. Tutaj zimny niepokój sąsiaduje z ostrymi gitarowymi jazdami i szaleńczymi krzykami Rafała Jurewicza. Tych słucha się doprawdy fantastycznie, a połączenie kilku estetyk wnoszonych jakby przez każdego z członków znajduje wspólny, ciekawie brzmiący kompromis. Przy trójce i czwórce na „We Will Sea” można się nieźle wyżyć.
Pełny obraz albumu uzupełniają trzy ostatnie nagrania. „Między Kobietą, a Meżczyzną” jest jak wiersz z nutką śpiewności recytowany na tle niemal transowych, trip-hopowych tekstur. Brudny, klaustrofobiczny „Cigaretto” przypomina nieco twórczość Suicide. I w końcu rozkładające mnie na łopatki „Free Of Drugs”. Kto przyjdzie, a kto wyjdzie, kto przyjdzie, a kto wyjdzie... Hipnoza, muzycznie i lirycznie. Post-punkowa otchłań, przepiękny, refleksyjny mrok.
Nie muszę chyba dodawać, że jestem zadowolony. Momentami bardzo, innymi może trochę mniej, jak zwykle. „We Will Sea” to rozdarta, niespójna, ale cholernie interesująca płyta.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz