czwartek, 20 września 2012
Alcest - Les Voyages De L'Âme (2012)
7.5
Jako zwolennik teorii o utracie na znaczeniu post-rockowego grania w ostatnich latach, bardzo mile przyjąłem kilka miesięcy temu trzecią płytę Stephane’a Pauta. Francuz dał mi się poznać i polubić (muzycznie oczywiście) za sprawą „Écailles de lune” w 2010 roku. Wtedy Alcest mieszał jeszcze post-rock i shoegaze z bardziej obfitymi dawkami soczystych krzyków. Hipnotyzował marzycielskimi strukturami i chlastał wrzeszczącymi frazami, a wszystko to w języku Sophie Marceau i Didiera Deschampsa.
„Les Voyages De L'Âme” to album o dwa nieba spokojniejszy. Paut a.k.a Neige a.k.a Alcest (wspomaga go aktualnie jedynie perkusista) zrobił wszystko co mogłoby sprawić, że tym razem będzie mniej ciekawie, nużąco, powtarzalnie i nudno. Byłoby tak gdyby tylko muzyk okazał się mniej sprawnym kompozytorem i twórcą. Tak się jednak złożyło, iż rezygnacja ze screamowo-post-metalowych efektów wokalnych przy jeszcze wyraźniejszym pójściu w klimat i zadbaniu o idylliczność melodii wcale nie wyszła temu na gorsze. Przeciwnie, Neige świadomie czy nie postawił przed sobą pewne wyzwanie, z którego wybronił się znakomicie. Słucham tego sennego, rozmarzonego nucenia, smacznie zestawionego z gitarowo-perkusyjnym nawalaniem i mankamentów praktycznie nie zauważam. Nie nudzę się, nie czuję, że ktoś leje wodę i męczy bułę. Swój stary patent kolega stosuje jedynie w „Faiseurs De Mondes”, ale w sumie mógłby nie robić tego wcale. Takie „Summer’s Glory” dajmy na to z końcówki to dowód, że wciąż da się grać wciągająco melodyjne post-rockowe kawałki (tutaj w nieco bardziej piosenkowym i dream popowym wydaniu) przez grube 8 minut.
Kolejnym sprzymierzeńcem duetu okazuje się spójność. Taka prawdziwa, w klasycznym znaczeniu słowa. Nie chodzi o to, że utwory są identyczne albo niemal nieodróżnialne. Różnią się wystarczająco byśmy mogli uniknąć nieprzyjemnych odczuć, ale pasują do siebie tak by tworzyły wspólnie przyjemną, taktowną kompozycję. Jako fan starego Explosions In The Sky i shoegaze’u w stylu The Daysleepers nie potrafiłbym nie ulec urokowi „Autre Temps”, „Les Voyages De L'Âme” czy innych zawartych tutaj długich, uwodzących pieśni, z których zapamiętaniem tytułów będę miał pewien problem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz