Kto widział moje poprzednie podsumowanie, ten wie, że Savages uplasowały się wówczas wśród najlepszych za sprawą kapitalnego kawałka „Husbands”. Od tamtej pory popularność post-punkowych panien urosła w stopniu wręcz niewiarygodnym. Najpierw mieliśmy przyjemność widzieć je na Off Festivalu, ledwie rok później zagrzewały już publikę Openera. Mnie te sympatyczne niewątpliwie koleżanki całym albumem jednak nie kupiły. Tym razem doceniam przede wszystkim wybornie klimatyczny closer.
Bunt, młodość, muzyka, narkotyki. Duńczycy z Iceage o wszystkim tym byliby nam zapewne w stanie coś prawdziwego opowiedzieć. Elias Bender Rønnenfelt wydaje się w „Ecstasy” styrany każdym wypowiadanym zdaniem, a jednocześnie nadal nakręcony całą tą punkową napierdalanką. To za sprawą takich ekip wciąż zdarza nam się myśleć, że granie w gitarowym zespole jawi się najbardziej ekscytującą rzeczą pod słońcem.
Żywotność bitu, klawiszy, doskonałe prowadzenie melodii, wokal wypowiadający sugestywne słowa no i czysta fantastyczność refrenu. Przy takich singlach należy uwierzyć, że naprawdę nie jesteśmy już żadnym zadupiem, a nasza rzecz w ramach przebojowego synth-popu na luzach może sobie sąsiadować z odkryciami zachodnich serwisów.
Najpierw pierwsze takty perkusji, boska melodia linii gitarowej natychmiastowo zdradzająca odpowiedzialność za nią jednego z panów z Teenage Fanclub no i wejście Katriny Mitchell. Głos tej pani czarujący, dziewczęcy, wiecznie młody. Check my heart, check your heart, down, down, tumbling down. Słuchać jej podśpiewywania można bez końca, zwłaszcza kiedy zaczyna się harmonijne przeplatanie wokalne. Doskonała piosenka w deseń słynnego (gdzieniegdzie) „Noise” autorstwa Beat Happening. Nowe The Pastels należy polecić fanom najszlachetniejszych z szlachetnych odmian starego indie popu. Tym co zasłuchują się w Belle And Sebastian, The Soup Dragons, Camera Obscura czy Orange Juice. Fajnie, że wrócili, że się przypomnieli, że nie odcinają kuponów i wciąż w swojej niszy grają po mistrzowsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz