Ocalała wśród rockowego nudziarstwa z ostatniej płyty Arctic Monkeys całkiem zgrabna piosenka z wdzierającym się w umysł: Crawling back to you... , a przede wszystkim chóralnym: Maybe I'm too busy being yours to fall for somebody new? Now I’ve thought it through stanowiącym mój ulubiony fragment, który warto sobie w niektórych sytuacjach wziąć do serca.
Trzech chłopaków i dziewczyna, czyli grupa z Belfastu najlepiej ocalająca w tym roku post-punk. Jest w tej hipnotycznej regresji niesamowita dbałość o melodię, odpowiednia grobowość i przestrzeń wokalu oraz zimny klimat spotkania Depeche Mode, The Cure i Chameleons. Wydawać by się mogło, że takie granie narażone jest na suchoty, tymczasem za sprawą owego kawałka Girls Names, paradoksalnie wciąż mamy do czynienia z czymś nad wyraz witalnym.
Matt Pond nie jest już PA, przeszedł pod skrzydła dużej wytwórni, skomercjalizował się, ale ciała nie dał. Chyba na dobrą sprawę mocno zaciera się już tu granica między „czymkolwiek indie”, a najprostszym na świecie graniem ładnych piosenek pop-rockowych. To zresztą też bez większej szkody, bo póki są to utwory tak wdzięczne jak „Starlet”, nie ma za czym ronić łez.
Komu się w jakiś sposób nie podoba Zooey Deshanell, ten jest co najmniej dziwny. I mniejsza już o jej walory wizualne, aktorstwo czy inne sprawy. To jak śpiewa tę piosenkę wystarczy. Mogłaby równie dobrze istnieć wyłącznie jako nagrany na taśmę uroczy do granic męskiego pojmowania głos. Czarować, mamić i osładzać życie w ultra-dziewczęcym stylu rodem z lat 60.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz