niedziela, 8 lipca 2012
Birthmark - Antibodies (2012)
7
Nate Kinsella to standardowy bohater drugiego planu, pozostający w cieniu kuzyn Tima i Mike’a, członek niemal wszystkich grup związanych z Joan Of Arc. Dawniej współtworzył znany dla grona wtajemniczonych Decembers Architects, jako Birthmark również nie zdobył do tej pory rozgłosu. I to wcale nie jest tak, że Nate na większą uwagę sobie nie zasłużył. Przeciwnie, mimo iż jego twórczość na tle wszystkiego co w muzyce niezależnej się dzieje, ani nie obezwładnia ani nie należy do szczególnie wyrazistych, z pewnością warta jest bliższego przysłuchania. Rzecz to nieprzeciętnie skromna, nieśmiała, jakby robiona w kącie bez intencji do dzielenia się nią z kimś. Owy fakt podkreśla głos Kinselli, wycofany, wyciszony, na tle równie gustownych dźwięków klawiszy, skrzypiec, wiolonczeli, wibrafonu, klarnetu. To on jest jakby tłem dla tkanki muzycznej, często kruchej i delikatnej choć misternie usnutej niczym pajęcza sieć. Birthmark nie jawi się smutnym folkowcem ani kolejnym facetem z akustyczną gitarą. Swoje wątpliwości i przemyślenia wyraża w sposób całkiem unikalny, inaczej choćby niż jego kuzyn Owen. Na „Antibodies” nie jeden raz wkrada nam się barokowy-pop co paradoksalnie świetnie godzi się z niemalże minimalizmem niektórych kompozycji (genialne „Shake Hands”). Trzecia płyta Nate’a jest dziełem wymagającym pewnego skupienia ze strony słuchacza. Przy zainwestowaniu odrobiny zaangażowania zwraca się naprawdę fajnymi wrażeniami, a już na pewno stanowi odświeżającą alternatywę dla smęto-folkowego odtwórstwa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz