27. Half Man Half Biscuit - Outbreak Of Vitas Gerulaitis
Bohaterem utworu nowojorski tenisista litewskiego pochodzenia. Muzycznie najwyższe stany przebojowości w stylu
The Fall czy
Josef K. Typowo angielski „robotniczy” akcent i inteligentne, pełne odniesień liryki wymawiane w manierze lekko zachwianego, raźnego śpiewaka. Znajdzie się tu miejsce dla bohatera ze Scooby Doo (
Why it’s Mr. Kowalski?, It was you all along…), tenisistki Virgini Wade (
Who’s afraid of Virginia Wade? ) albumu
Emerson Lake And Palmer (
Always calm with a gentle breeze, Tarkus in black vinyl please…), a nawet pewnego szpitala psychiatrycznego (
When your Mum’s in Rampton, bouncing off the walls…). Słysząc z kolei w jakim tonie
Blackwell mówi nam
You’d better move away, tomorrow or today… nie sposób nie skojarzyć sobie tego czegoś co jeszcze kilka lat temu tak lubiliśmy u
The Libertines.
LINK26. Disco Inferno – Fallen Down The Wire
W latach 70.
post-punk powstał, w 80. był gęsto obecny, a w zerowych nowego tysiąclecia przeżywał już swój revival. Lekką zagadką jest co się tak właściwie z nim działo w latach 90.? Rate Your Music wskazuje na
Swans,
Nicka Cave’a i całą serię wykonawców związanych na przykład ze sceną
rocka gotyckiego. Jeśli chodzi o
Disco Inferno to większy nacisk kładzie się zaś na ich późniejsze dokonania (
„D. I Go Pop” beatyfikowane w niektórych środowiskach). Tymczasem to na EP’ce z 1991 roku zatytułowanej
„Science” pojawia się to
post-punkowe cudo, misternie skonstruowane wokół hipnotyzująco-przejmującego motywu jakim nie pogardziłby sam
Janek Curtis. Jeden tylko, ale już sam w sobie znakomity i później już tylko przez cztery i pół minuty intensyfikowany tuż obok mantrycznie rzucającego słowami wokalu. Gdyby tylko powstał wówczas cały, długogrający album w takiej stylistyce, byłaby to zapewne najlepsza w swoim rodzaju rzecz dekady.
LINK25. Velvet Crush – Drive Me Down (Softly)
Czym byłaby
popowa muzyka bez wszystkich tych wspaniałych one-hit wonders? Mowa zarówno o radiowych, ultra-komercyjnych hiciorach jak i tych, którymi jarają się wyłącznie internetowi „kopacze”. „Drive Me Down (Softly)” jest wręcz podręcznikowym przykładem odszukanej gdzieś w odmętach historii i katalogów
Creation Records kilkuminutowej perełki (ich inne single już tak fajnie nie brzmią). Trzech nerdowato wyglądających kolesi z Rhode Island intensywnie męczących słodko-rzężącą linię melodyczną, śpiewających do tego niewyraźnie przeuroczą kwestię wokalną. Jakże to smakuje pierwszego dnia wakacji ten tylko się dowie kto posłucha!
LINK24. Levellers – One Way
Dwa lata po debiutanckim
“A Weapon Called The World” (skąd pochodzi zawarte w moim poprzednim podsumowaniu “Carry Me”)
Levellersi z Brighton wreszcie zadebiutowali na brytyjskich chartsach. Wciąż naładowane
folk-rockową pasją „One Way” zapowiadające album
„Levelling The Land” przebiło się do miejsca #51, ale za to sama płyta dotarła do całkiem wysokiego #14. W tym kawałku ogniskowo-harcerskie klimaty znane z poprzednika pokrywają się już z typową, wczesno 90’sową produkcją kojarzącą się choćby z nagraniami
shoegaze’owymi*. Co nie znaczy wcale, że
Mark Chadwick i reszta porzucili swe harmonijki, zrzucili łachmany i wzięli się za szukanie nowych wyzwań. Na podstawie „One Way” spokojnie stwierdzam, że na wysokości 1991
Levellers to cały czas zespół mocarny w kategorii antemicznych, porywających do tańca, różańca i flaszki
folkowych pieśni.
*patrz miejsce 13
LINK23. Daniel Johnston – Honey I Sure Miss You
Byli kiedyś
Beatlesi,
Stonesi,
Pink Floyd,
The Clash czy tam
T. Rex. Wszyscy klasyczni, najlepsi i nie do pobicia. Nie wiem jednak czy był kiedykolwiek ktoś kto dorównałby
Johnstonowi w pisaniu obezwładniających ballad-rozklejaczy. Niby pościelówy niejeden pisał, ale
lo-fi'owa autentyczność i niepodrabialna wrażliwość piosenek takich jak „Some Things Last A Long Time” czy „Honey I Sure Miss You” stawiają tego artystę w zupełnie oddzielnej kategorii. Takiej, której nikt nie przebije, bo z uwagi na niepowtarzalność nawet nigdy nie będzie miał do niej startu.
LINK22. Spiritualized – Feel So Sad (Rhapsodies)
Pomiędzy modlitwą, a odlotem, niebem, a kosmosem… Czerwiec 1991 i ta EP’ka
Spiritualized. Wstęp w postaci „Glides And Chimes” oraz 13-minutowe, wspaniałe „Rhapsodies”, które z powodzeniem stać by się mogło zarówno ścieżką dźwiękową do projekcji astralnej jak i nieco oryginalniejszą pieśnią kościelną…
Pierce osiągnął tu poziom uduchowienia i magicznej monumentalności na jaki
Mercury Rev wspiąć mieli się dopiero za siedem lat.
LINK21. Mudhoney – Let It Slide
Nie znam się na
grunge’u, nie jest to mój ulubiony gatunek. Trudno jednak wyobrazić sobie podsumowanie obejmujące fragment początku lat 90. bez choćby skromnych akcentów tego stylu. U mnie jest to
Mudhoney oraz pozycja piąta. Co może mi się zatem podobać w „Let It Slide”? Kto ten numer słyszał i zna już trochę mój gust, powinien się domyślić. Zawarta w numerze dawka brudnej energii, szybkości, luzu przywodząca na myśl nic innego jak ukochany
punk rock.
Mudhoney są tu w zdecydowanie bardziej jak młode, buzujące testosteronem
Sonic Youth niż ktokolwiek z paczki
Soundgarden-
Pearl Jam-
Alice In Chains. Serwujący swoje muzyczne trzy grosze bez ociężałości z jaką może kojarzyć się
grunge, ale w żaden sposób nie tracący na mocy wzorcowego gitarowego wykopu.
LINK20. Lydia Lunch And Rowland. S Howard – Burning Skulls
Tak jak i ci powyżej, kolejna znajoma
Thurstona i
Kim.
Lydia Lunch szerzej rozpoznawalna jest zapewne z uwagi na wokalny udział w „Death Valley ‘69”, ale osoby, które orientują się odrobinę lepiej, prędko powinny skojarzyć również termin taki jak
no wave, a co za tym idzie nowojorską scenę muzyczną końca lat 70. Postać to zresztą na tyle barwna i zaangażowana, że pisać trzeba by artykuł. A mi tu chodzi właściwie o jeden kawałek. Rozpoczynające album nagrany z świętej pamięci
Rowlandem. S Howardem, „Burning Skulls”. Rzecz szorstka, mroczna, anty-
popowa, ładnie wpisująca się w mentalność
rockowego grania circa 1991. Moje podsumowanie poprzedniego rocznika miało swoje
Alice Donut, tutaj wielkomiejską, nocną klimatyczność z powodzeniem podtrzymuje
Lydia.
LINK19. That Uncertain Feeling – Sunriser
Debiutancki singiel
madchesterowo-shoegaze’owej załogi. O tym, że „Sunriser” został kiedyś wybrany przez NME na singiel tygodnia w sławetnym roku 1991 nie pamiętają już pewnie nawet sami jej członkowie. Tym bardziej pojęcia nie mogą mieć, że 21 lat później ten sam kawałek, uderzający gitarową szczerością i emocjonalnym przejęciem w
brit-rockowym wydaniu, odkopany przez mieszkańca gminy Cegłów, rozbrzmiewa w słuchawkach, sprawia mu nie lada przyjemność i ląduje na jednej z pozycji prywatnego podsumowania.
LINK18. Pixies – Alec Eiffel
Ani to najlepszy singiel zespołu ani pochodzący z najlepszej płyty, ale sam fakt, że mówimy o
Pixies wystarczy aby zorientować się, iż brana na warsztat piosenka będzie w najgorszym wypadku dobra. W „Alec Eiffel” wyraża się cała ta ich lekkość wydawania na świat bezpretensjonalnych kawałków. Jakaś melodia, wybijanie rytmu, podśpiewywanie, solówka. Tak o, między drugim, a trzecim piwem jakby im nawet przez myśl nie przyszło, że robią coś w szerszym kontekście istotnego. Kto wie czy nie w tym właśnie cała filozofia.
LINK17. Sebadoh – Gimme Indie Rock
Manifest i retrospekcja sceny według
Lou Barlowa. Zarówno za sprawą brzmieniowego jak i tekstowego, obezwładniającego przekazu.
Taking inspiration from Husker Du, It's a new generation, Of electric white boy blues…, Getting loose with the Pussy Galore, Cracking jokes like a Thurston Moore, Peddle hopping like a Dinosaur, J... . Jeszcze jedno potwierdzenie tezy głoszącej, iż tak jak wszechświat powstał z chaosu, tak wszystkie nowożytne gitarowe gatunki mają swoje źródła w
punku.
LINK16. Shudder To Think – Red House
Otarli się swego czasu o waszyngtoński
post-hardcore, byli przez chwilę klasycznymi reprezentantami barw 90’sowego
indie rocka, aż w końcu skończyli jako jedna z nielicznych kapel rodem z
Dischord pod banderą dużej wytwórni. Płyta
„Funeral At The Movies” podchodzi pod okres z piosenkami w stylistyce bliskiej
Pixies czy
Sebadoh. Znajdujący się na niej „Red House” to kawałek w jakim próżno szukać fajerwerków czy dawania po garach. Śpiewane cienkim głosem
Craiga Wedrena zwrotki prowadzą do niezłego aczkolwiek całkiem spokojnego refrenu i świetnych, chyba najlepszych w tym wszystkim
whoa oh chórków. I czemu to właściwie takie dobre? Czemu takie fajne?
LINK15. Moose – Suzanne/Speak To Me
Znaczek MTV w prawym górnym rogu klipu do „Suzanne” oznacza, iż od dwóch dekad w telewizjach muzycznych zmieniło się doprawdy niewiele. Dwadzieścia lat temu puszczano
Moose, dzisiaj wielką popularnością cieszy się niejakie
Muse. Wiem, że żart słaby, w przeciwieństwie jednak do wyżej wymienionego singla. Uwodzącego przebojowością, ale w sposób na tyle specyficzny, że dziś o potencjale komercyjnym nie byłoby mowy. Dziewczyna o smutnym spojrzeniu,
post-punkowy nerw,
shoegaze’owa tajemnica. Błyszczała zresztą cała EP’ka i wspomnieć wypada jeszcze choćby o cudownym „Speak To Me” gdzie po 1:43 milknie wokal, a zaczyna się czysta magia.
LINK